do szynku zawołał: Jeżeli przyjdzie, powiedz mu żeby tam nie przychodził dzisiejszéj nocy... bo się tam dzisiaj dymi... on zrozumié...
Nie przenikając znaczenia tych słów tajemniczych, jednak z nich wnioskowałem że i Bambochowi i kaléce bez nóg wspólne grozi niebezpieczeństwo.
Truchlałem na myśl że Bamboche żyje w spólnictwie z tym zbójcą, nie śmiałem nawet pytać szynkarza o przyjaciela dziecinnych lat moich, aby się upewnić czy go dzisiaj jeszcze będę mógł widzieć, bo sposób w jaki przyjęto kalekę bez nóg odebrał mi odwagę. Widząc jednak że już zbyt późno, i ulegając ostateczności mojego położenia, przemogłem dalsze namysły, zbliżyłem się do kantoru aby zapłacić moję należytość i wtedy dopiéro postrzegłem że wszyscy pijący zniknęli. W szynku Pozostałem tylko ja i ciągle śpiący mój sąsiad. Samotność ta ośmieliła mię; spytałem szynkarza:
— Ileż panu winienem?
— Za mięso sześć soldów, za chléb dwa, razem ośm soldów.
Położyłem piéniądz na kantorze, i rzekłem:
— Zapewniono mię mój panie, że niejaki Bamboche bywa tu co wieczór.
Usłyszawszy imię Bambocha szynkarz zmarszczył brwi, i odpowiedział z nieukontentowaniem:
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/980
Ta strona została przepisana.