Noc była ciemna, wilgotna, zimna. Jedna latarnia fiakra zagasła zupełnie, druga gasnąć zaczynała. Woźnica spał na koźle... ulica była pusto.
Przyszła mi myśl niegodziwa... chciałem odejść nie zapłaciwszy temu człowiekowi... zostawując mu jako rękojmią, trochę bielizny i rzeczy zawarte w mojém podróżném zawiniątku... ale się oparłem téj pokusie; a że spiesznie pragnąłem pozbyć się kłopotu, nie bez trudu obudziłem woźnicę.
— Hum!... co to jest?... ah! to jegomość, — rzekł otrząsając się i drżąc w swym ciasnym płaszczu — to zimno niegodziwe aż do kości przejmuje... trochę sobie zasnąłem... No, ale dokąd jedziemy, proszę jegomości?
— Ja tu zostanę, — rzekłem — chciéj mi oddać zawiniątko i powiédz co ci się należy.
Mocno drżałem gdym te ostatnie słowa domawiał.
Woźnica wydobył swój zegarek, zbliżył go do latarni, i powiedział:
— Jegomość nająłeś mię o wpół do trzeciéj a teraz już po północy... to czyni dziewięć godzin i pół... liczmy dziesięć godzin z tém co mi pan dasz na piwo... to znaczy 15 liwrów i 10 su, ale liczmy l6 liwrów, jeżeliś jegomość ze mnie zadowolony... zaraz oddam zawiniątko.
Podczas gdy woźnica szukał zawiniątka, ja przewracałem w kieszeni, i przeliczyłem resztę pozosta-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/982
Ta strona została przepisana.