o tym, zapewne bardzo bogatym człowieku, który tak obojętnie dla zbestwiającéj chimery zmarnotrawił summę za jaką żyćbym mógł przynajmniéj przez dni dwadzieścia, któraby mi mogła ułatwić powrót do Klaudyusza Gérard, dozwoliła uciec z tego ogromnego miasta gdzie widziałem się zgubionym. — Czyliż tak zawsze będzie?... rzekłem sobie w rozpaczy, — dla jednych taki nadmiar wszystkiego, że nudy i przesyt posuwają ich aż do najhaniebniejszych nieprawości, dla drugich taki niedostatek, taka nędza, że z rozpaczy częstokroć wybierać tylko muszą między niegodziwością a śmiercią...
Atoli wnet wspomniawszy na płonność narzekań, na los nieprzeparty, a nadewszystko na nauki Klaudyusza Gérard, — rzekłem sobie: — Oto chwila wprowadzenia ich w wykonanie. Niech mię więc utrzymuje rezygnacya, odwaga, praca i szacunek samego siebie; niech dobrym zamiarom jakiemi mię natchnął, przyjdzie w pomoc pamięć o Reginie, któréj święte imię przypominał mi traf tak smutny. Ku téj to promieniejącéj i czystéj gwiaździe, winienem ciągle podnosić oczy z głębi najdolegliwszych kolei życia mojego.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nie mogłem wiecznie pozostać pode drzwiami szynku; ulica była wtedy pusta, wilgotny śnieg spadał gęstemi płachtami i przesiąkając moje suknie