— Chciałbym przenocować w tym domu, mój panie.
— Proszę o paszport?
— Oto jest...
— Należy się cztery soldy... z góry — powiedział dobitnie, dosyć obojętnie spojrzawszy na paszport.
Zapłaciłem czétry soldy. Przeprowadził mię przez mały błotnisty dziedziniec i otworzył drwi do piwnicy oświetlonéj kopcącą lampą. Przykry odór téj komorki o mało co mię nie udusił; ujrzałem kilka łóżek, zajętych tu przez mężczyzn, tam przez kobiéty; ale w każdém spały dwie osoby; jedno tylko było zupełnie próżne, gospodarz wskazał mi je, mówiąc:
— Ponieważ tu dajemy pościel, niewolno więc spać w trzewikach, gdyż, to drze bieliznę i kaleczy nogi towarzysza.
— Dobrze... panie, — odrzekłem:
— I odpowiadam za to tylko co schowam, — dodał odchodząc. Na nieszczęście słów tych nie zrozumiałem.
Łóżko składało się z siennika, umieszczonego na trzech deskach o sześć cali nad ziemię wzniesionych za pomocą małych sztalug. Dziurawa wełniana kołdra i do czarności brudna pościel pokrywały ten siennik.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/989
Ta strona została przepisana.