Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/113

Ta strona została przepisana.

rzył nieszczęśliwy Ludwik, cofając się razem z krzesłem, jak gdyby nagle został przerażony widokiem czerwonego nosa — ja... zaślubić...
— Tak, mój synu, — zawołał starzec głosem najtkliwszym na jaki się tylko mógł zdobyć, — ożeń się z panną Ramon, a los nasz będzie na zawsze zabezpieczony. Udamy się na mieszkanie do Dreux; dom Ramona dosyć jest obszerny, ażeby nas wszystkich w sobie pomieścić. Nie daje on żadnego posagu za córką; ale będziemy mieszkali u niego, bo to już naprzód jest ułożone, i prócz tego ma on już dla ciebie na widoku małą posadę w urzędzie dochodów skarbowych. Lecz po śmierci twego teścia odziedziczysz ładny majątek. Ludwiku, mój synu, mój synu najukochańszy! — dodał starzec głosem błagającym i ściskając ręce swego syna, — zaklinam cię, zgódź się na ten związek, a uczynisz mnie najszczęsliwszym w świécie; bo przynajmniej będę mógł umrzéć bezpieczny o twoją przyszłość.
— Ah! mój ojcze, ty sam nie wiész czego odemnie wymagasz! — odpowiedział Ludwik zmartwiony i przerażony.
— Powiész mi, że nic czujesz żadnego