jak ty, oddać się w szpony takiego łotra jak ten Porquin, znaczy to samo co się oddać w ręce szatana! Powiédzże mi co ci się stało? Twoje życie było skromne, prawie ubogie; czyś dług jaki zaciągnął, czyś zrobił jakie szaleństwo? To co się tobie wydaje rzeczą zbyt wielką, dla mnie będzie może drobnostką. Zażądałem od tego niegodziwca dwieście luidorów na dzisiejszy wieczór... I będę je miał, jestem tego pewny. Czy chcesz podzielić się zemną? może chcesz wszystko? Dalipan, ja sobie inaczéj dam radę! Dwieście luidorów, to przecież powinno zaspokoić długi takiego jak ty człowieka. Nie mówię ja tego bynajmniéj, ażeby cię upokorzyć. No, mów, czy więcéj potrzebujesz? Biędziemy się starali, ale na Boga! nie udawaj się do Porquin’a, bo inaczéj zginiesz! O ja znam tego łotra!
Ludwik słuchał wspaniałomyślnéj ofiary Florestana z tak słodkiém zadowoleniem, że na chwilę zapomiał o swojéj zgryzocie.
— Dobry i drogi Florestanie! — rzekł nareszcie do niego, — gdybyś ty wiedział ile radości i pociechy sprawia mi ten dowód twéj przyjaźni.
— Tém lepiéj! Więc tedy przyjmujesz!
Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/154
Ta strona została przepisana.