Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/156

Ta strona została przepisana.

nowi; jeżeli ci chce służyć to dla tego, że jego wiadomości są nieomylne.
— Ja mu téż wierzę, — odpowiedział Ludwik smutnie.
— Ale, zjakimże ty to smutkiem mówisz, Ludwiku! możnaby myśléć, że zrobiłeś jakieś złowrogie odkrycie. Cóż ci jest? A te łzy, które widziałem przed chwilą? A te słowa: Jestem bardzo nieszcząśliwy! Ty, nieszczęśliwy? Dla czegóż to?
— Mój przyjacielu, nie śmiéj się zemnie: ja kocham i jestem zdradzony.
— Masz rywala?
— A na domiar hańby i boleści, tym rywalem jest...
— Kto taki?
— Jest ten człowiek: ten nikczemny lichwiarz!
— Porquin? ten stary łotr? On! przeniesiony nad ciebie! Nie, nie, to być nie może! Ale cóż ciebie wprowadza na taki domysł? Mam moje podejrzenia, a potém on sam powiedział mi, że jest szczęśliwszy odemnie.
— Piękna rękojmia! on kłamie, jestem tego pewny.
— Florestanie, on bogaty, a ta którą kocha