Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/168

Ta strona została przepisana.

piersiach złożonych rąk trzymała kopertę, w któréj zebrane były szczątki listu Ludwika.
Pani Lacombe, której fizyjognomija zwykle była ponura i ironiczna, zdawała się być dotkliwym przejęta bólem; klęcząc przed siennikem, na którym leżała jéj chrzestna córka, podpierała, kawałkiem swéj obciętéj ręki głowę Maryi, drugą zaś usiłowała podać jéj do ust szklankę wody.
Pani Lacombe szybko zwróciła głowę ku drzwiom, i twarz jéj przybrała wyraz swego zwykłego niezadowolenia, na widok Ludwika stojącego na progu.
— Czego pan chcesz? — zawołała opryskliwe. — Po co pan tu wchodzisz, nie zapukawszy piérwéj? Ja pana nie znam! Kto jesteś?
— O! mój Bożo! — zawołał Ludwik, w jakimże stanie ją znajduję! — I nie odpowiedziawszy wcale na pytania pani Lacombo, szybko przybiegł do posłania, ukląkł przy niém i zawołał: — Maryjo, co ci jest? odpowiédz mi!
Pani Lacombe najprzód równie zdziwiona, jak rozgniewana niespodziewaném wejściem młodzieńca, oburzonym spojrzała na niego wzro-