— Ale przeciwnie! ja pisałem do Maryi że...
— Kłamiesz! — zawołała pani Lacombe w coraz większym gniewie. — Powiadam, że ona ma list twój; to są oto te kawałki papieru, które jeszcze w ręku trzyma. Od czasu jak tylko zachorowała nie mogłam jéj ich odebrać, Mój Boże! co ona się napłakała! Wychódź ztąd niegodziwcze! Szczęście, — dodała biédna kobiéta w rozpaczy, — został mi cały koszyk węgli, a węgle to ostatnia nadzieja biédnego na tym świecie!
— Ah! to okropne! — mówił Ludwik, nie mogąc się od łez wstrzymać; — ale, ja pani przysięgam, że jesteśmy ofiarami jakiéjś straszliwej pomyłki! Maryjo! Maryjo! przyjdźże do siebie! to ja! ja, Ludwik!...
— Więc chcesz mi ją od razu zabić? — krzyknęła pani Lacombe czyniąc rozpaczliwe poruszenie dla odepchnięcia Ludwika od posłania. — Jeżeli ona wróci do przytomności, to twój widok ją zabije.
— Dzięki ci, mój Boże! — zawołał Ludwik opierając się pani Lacombe i pochylając się ku Maryi. — Ona się poruszyła; patrz pani, jéj ręce się roztwierają... głowa się podnosi...
Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/170
Ta strona została przepisana.