który szedł ze stacyi Wersalskiéj kolei żelaznéj.
— Wersalskiej kolei! — krzyknął Ludwik z przerażeniem.
— Okropny wypadek.
— Wielki Boże! — zawołał Ludwik blednąc.
— Cóż to się stało?
— Pociąg wracający do Paryża wypadł z szyn; wagony zbiły się na siebie, piec maszyny zapalił powozy, i powiadają że wszyscy niemal podróżni zostali zabici albo spaleni.
Ludwik śmiertelnym zdjęty przestrachem, nie mógł już dłużéj czekać. Nie myśląc nawet o wzięciu kapelusza, wypadł z kancellaryi i spostrzegłszy pierwszy kabryolet na ulicy wskoczył do niego, mówiąc do stangreta:
— Dostaniesz dwadzieścia franków na piwo, jeżeli mnie zawieziesz co koń wyskoczy na koléj żelazną Wersalską... a ztamtąd... jeszcze daléj... ale sam nie wiém gdzie... tylko ruszaj.. na Boga ruszaj!
— Do prawéj czy lewéj stacyi, panie? — zapytał dorożkarz zacinając konie.
— Jakto?
— Są panie dwie stacyje, jedna prawa, druga lewa.
Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/192
Ta strona została przepisana.