słowa pociechy, Ludwik udał się krokiem powolnym do swego ubogiego mieszkania.
Na widok tej ubogiéj izby, tak długo podzielanéj z ojcem, którego tak tkliwie kochał, a którego teraz tak strasznym stracił wypadkiem, boleść Ludwika najwyższego dosięgła stopnia; rzucił się na posłanie, zakrył twarz rękoma i gorzko płakać zaczął.
Może z pół godziny czasu przepędził w głębokiéj rozpaczy, gdy w tém zapukano do drzwi i odźwierny wszedł do izby.
— Czego chcesz? — zapytał Ludwik ocierając łzami zroszone oczy.
— Przykro mi bardzo, że ja w podobnéj chwili przeszkadam panu Ludwikowi, ale ten dorożkarz...
— Co? — zapytał Ludwik, który w boleści swojéj zupełnie zapomniał o kabryolecie. — Jaki doróżkarz?
— Doróżkarz, z którym pan całą noc jedźziłe.ś Podobno obiecywałeś mu pan dwadzieścia franków na piwo, co z należytością za kursa całonocne czyni cztérdzieści dziewięć franków, których on się właśnie dopomina.
— Ej, mój Boże, — zawołał młodzieniec
Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/195
Ta strona została przepisana.