— Chrzestna matko, co tobie jest?
Lecz nie odebrawszy żadnéj odpowiedzi, Maryja nachylając się ku łóżku, ujrzała rzęsiste łzy spływające po palcach choréj, i zawołała z wyrazem nadzwyczajnego zdziwienia:
— O mój Boże! Ludwiku, moja chrzestna matka płacze. Od dziesięciu lat, piérwszy raz spostrzegłam łzy na jej twarzy!
— Pani, — dodał Ludwik z pospiechem, nachylając się rówież do pani Lacombe, — na Boga, odpowiedz pani, co ci jest?
— Bo ja, wam się wydaję jakby żebraczka jaka, jak gdybym już o niczém inném nie myślała tylko o pieniędzach... i wstydzę się tego, — rzekła nieszczęśliwa kobiéta łkając i zakrywając ciągle twarz swoją, która zamiast zwykłéj śmiertelnej bladości okryła się szkarłatem wstydu. — Tak, tak, wy myślicie, że ja tylko za pieniądze uczymić cóś mogę; a pan sądzisz; że ci sprzedaję Maryję na żonę, jakbym ci ją sprzedała na rozpustę, gdybym nieuczciwą była kobiétą.
— Moja matko! — przerwała Maryja ściskając chorą serdecznie, — nie mów tego, proszę cię. Mogłażbyś przypuścić ażebyśmy oboje z Ludwikiem chcieli cię upokorzyć przynosząc
Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/246
Ta strona została przepisana.