— Czy pani znajduje, że dyjadem dobrze tak jest umieszczony?
— Dosyć dobrze, — odpowiedziała hrabina.
I spojrzawszy ostatni raz w lustro, dodała podnosząc się z krzesła:
— Gdzież mój bukiet?
— Oto jest, pani.
Pani Zomałow cofnąwszy się zawołała:
— O! mój Boże! cóż to za szkaradny bukiet, żółty, zwiędły, jakże on wygląda? Wszakże to jest bukiet, który książę dopiéro co przysłał pani hrabinéj.
— Poznaję w nim zupełnie gust jego, rzekła pani Zomałow wzruszając ramionami, poczém dodała głosem szyderskim:
— Założyłabym się, że to jest bukiet wzięty trafunkiem; zapewne kochanek jaki, zerwawszy wczoraj zrana przyjaźń ze swoją lubą, nie przysłał wieczorem po zamówione dla niéj kwiaty. To tylko pan de Riancourt jeden na świecie zdolny jest wynaleść tak tanie kupna?
— Ah! czyliż pani może myśléć, ażeby książę aż do tego stopnia był oszczędnym?... on taki bogaty!
— Tém ważniejszy powód!
Gdy w téj chwili zapukano do drzwi pokoju
Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/254
Ta strona została przepisana.