tymczasem księżna rzekła do niej półgłosem i z widoczną niechęcią.
— Prawdziwie, Fedoro, ja ciebie nie pojmuję. Nadzwyczajnie jesteś złośliwa względem pana de Riancourt... Cóż to ma znaczyć? Czego ty chcesz od niego?
— Chciałabym go poprawić w jego niezręczności i uleczyć z jego szkaradnego sknerstwa. Wszakże już trudno okazywać mu więcéj współczucia.
W téj chwili książę wsiadł do karety i zajął swe miejsce na przodzie. Zdawało się, że prawdziwie z chrześcijańską cierpliwością znosił szyderstwa téj młodéj kobiety, która posiadała tak piękne brylanty i była właścicielką kopalni złota i srebra. Czasami tylko, ukośne spojrzenie jakie na nią ukradkiem rzucał, i zaciśnienie wązkich ust tego, zdradzało w nim skryty, lecz cierpliwy gniew świętoszka. Gdy służący zapytał go dokąd mają jechać, książę odpowiedział:
— Do pałacu Saint-Ramon!
— Daruj mi Wasza Książęcia Mość, — ale ja nie wiém gdzie jest pałac Saint Ramon.
— N» rogu placu Cours-la Reine, — dodał pan do Riancourt, — od strony Jean-Goujou.
Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/265
Ta strona została przepisana.