ciężyć, podniósł się i zawołał głosem pełnym rozrzewnienia i miłości:
— Ludwiku!!
Imię to, wyrzeczone z całą tkliwością duszy, było już dostateczném tłómaczeniem dla starca.
Młodzieniec zbladł, i z wzrokiem zdziwionym, obłąkanym odskoczył od niego.
Wzruszenie było zbyt gwałtowne, zbudzenie moralnie zbyt nagle, ażeby ta myśl: — Mój ojciec nic zginął! — mogła się od razu i w jednéj chwili pomieścić w głowie Ludwika.
Tak samo, nagłe przejście z głębokiej nocy do blasku słonecznego olśniwa wzrok nasz i pozbawia na chwilę zmysłu widzenia.
Lecz kiedy Ludwik, ochłonąwszy z tego gwałtownego wzruszenia, zastanowił się nieco nad rzeczywistością, rzucił się zaraz na łóżko starca, i drżącą z wzruszenia ręką odgarnął jego długie siwo włosy; potóm, wpatrując się chciwém, radosném, upojoném okiem w rysy starca umyślnie mulacką powleczone cerą, nabrał już zupełnéj pewności i w upojeniu synowskiego przywiązania, zdołał tylko te kilka wyjąknąć wyrazów: — Ty!... o! mój Boże! ty mój ojcze!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Zrzekamy się odmalowania czytelnikowi tego piérszego wybuchu miłości ojca i jego syna, w którym obadwaj rzucili się w swoje objęcia.
Któżby zdołał przedstawić te uściski, te słowa bez związku, te wykrzykniki zbyt żywéj