szczęście przywołało chorą do rozsądku; jéj zbolałe, przejęło goryczą serce skruszyło się nieco, i jak się to niekiedy przytrafiało, uznała okropną niesprawiedliwość swoją czując łzy chrzestnéj córki na swoich gorączką rozpalonych licach.
Pani Lacombe uchwyciła rękę Maryi, i, starając się swoją skaleczałą drugą ręką przycisnąć dziewicę do swych piersi, rzekła do niej głosem wzruszonym:
— Daj pokój, dziewczyno, nie płacz; jakaś ty dziecinna! przecieżeś widziała żem ja to powiedziała żartem!
Żartem, smutny to żart, godzien niestety! tak przerażającej nędzy.
— Prawda, chrzestna matko, — rzekła Maryja ocierając dłonią łzami zroszone lica, — istotnie omyliłam się sądząc, żeś to na prawdę powiedziała; lecz to już było nad moje siły.
— Cóż chcesz, trzeba mieć litość nad tą biédną chrzestną matką, moja Maryjo, — odpowiedziała chora z głębokim smutkiem. — Widzisz w tak długiém cierpieniu żółć pękła już we mnie, i moje serce, moje usta są gorzkie, gorzkie okropnie!
Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/41
Ta strona została przepisana.