stare służące, ponure, wychudłe, zgłodniałe; a jakież to jedzenie, wielki Boże! jedzenie przy którém zdaje się, że gospodarz rachuje każdy kawałek co człowiek do ust włoży! A jego córka? (bo ten nieszczęśliwy ma także i córkę, niestety! może dla rozmnożenia swego rodu) a jego córka, która przy stole przyprawiała dopiéro brakujące pożywienie dla służących, a potém chodziła zamykać na dwa klucze mizerne szczątki obiadu! Wszystko co ci mogę powiedziéć, mój ojcze kochany, to jest, że ja, co taki doskonały, jak ci wiadomo, mam apetyt siedząc przy ich stole, w pięć minut niespełna, już byłem nasycony i co gorsza, oburzony tém wszystkiém. Bo z dwóch rzeczy jedna: albo człowiek ma dostatki, a wtedy skąpstwo jest ochydném; albo téż człowiek jest biédnym, a wtedy chęć okazywania jakiejś zamożności jest głupotą.
— Ah! Ludwiku, Ludwiku, ty którego zawsze widziałem tak pobłażającym, znajduję cię dziwnie nieprzyjaznym dla tego biédnego człowieka i jego córki!
— Jego córki! czy to takie stworzenie można nazwać córką? kobiétą?
Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/97
Ta strona została przepisana.