Walentyna, pokazawszy palcem skromny domeczek panu de Luceval, rzekła do niego głosem lekko wzruszonym:
— Więc to tutaj?...
— Rzeczywiście — odpowiedział jej towarzysz ze stłumionem westchnieniem — tutaj to być musi, według udzielonych nam wiadomości. Nadeszła więc stanowcza chwila. Idź pani, ja tu zaczekam; nie wiem, czy nie więcej jest odwagi pozostać tutaj w trwodze i niepewności, aniżeli pani towarzyszyć.
— Zaklinam pana, pamiętaj o swojej obietnicy. Pozwól mnie samej spełnić to przykre może posłannictwo, w którem nie umiałbyś być panem siebie, pomimo swego przyrzeczenia, jakie mi dałeś. Ah! panie, nie powiem już więcej, gdyż myśl ta dreszczem mnie przejmuje.
— Nie lękaj się pani — odpowiedział de Luceval ponurym głosem — raz tylko daję słowo, wyjąwszy gdyby...
— Jednakże pan mi przysiągłeś.
— Bądź pani spokojną, nie zapomnę mojej przysięgi.
— Dobrze więc... jestem teraz spokojną.
— Odwaga tylko i nadzieja!
— Panie, dzień, którego od trzech miesięcy oczekujemy, nadszedł nareszcie. Taż sama tajemnica osłania jeszcze dla nas postępowanie Michała i Florencji. Za godzinę będziemy wiedzieli wszystko, i wszystko się rozstrzygnie.
— Tak jest — odpowiedział pan de Luceval ze smutkiem — tak jest, wszystko się rozstrzygnie.
— Do zobaczenia, więc, być może, iż nie sama tu powrócę.
De Luceval smutnie kiwnął głową, a Walentyna spadzistą ścieżką udała się ku ogrodowi wiejskiego domku.
Pan de Luceval, zostawszy sam jeden na pochyłości wzgórza, zaczął się przechadzać w zamyśleniu i głębokim smutku, rzucając niekiedy wzrokiem, jakby mimowolnie, na wiejski domek. Nagle zatrzymał się, zadrżał i zbladł. Oczy jego zaiskrzyły się. Spostrzegł bowiem
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1011
Ta strona została skorygowana.