— O mój Boże, mój Boże! — lamentowało biedne dziewczę.
— Tak, ty mnie nie oszukasz, ja ci już jestem ciężarem. Dzień, w którym zagwożdżą moją trumnę, będzie dla ciebie dniem wesela, ale też i dla mnie, gdyż wtenczas już nie będę cierpiała.
Marieta otarła łzy, które jej wycisnęły słowa matki chrzestnej, zbliżyła się do niej i rzekła serdecznie:
— Twoja noc ostatnia była tak przykra, iż miałam nadzieję, że dzień będzie znośniejszy i że się podczas mojej nieobecności przedrzemiesz, kochana matko.
— Czy cierpię, czy zdechnę, tobie to wszystko jedno, największą twoją przyjemnością jest chodzić po ulicach miasta.
— Wyszłam dzisiaj zrana, bo wymagała tego konieczna potrzeba, zanim jednak wyszłam, prosiłam panią Justin, żeby...
— Prędzej śmierć wolałabym zobaczyć, jak to stworzenie, dlatego też mi ją tak często nasyłasz.
Marieta uśmiechnęła się gorzko, lecz, nie odpowiadając na te wybuchy złego humoru chorej, rzekła spokojnie.
— Mam matce rękę obwiązać?
— Nie, godzina ku temu już przeszła.
— Bardzo żałuję, że się spóźniłam, ale niech mateczka pozwoli teraz zawiązać.
— Zostaw mnie w spokoju.
— Ale, kochana matko, rana się pogorszy.
— Do tego ty tylko dążysz.
— Ależ, matko chrzestna!
— Nie zbliżaj się do mnie.
— Ja poczekam — odrzekło dziewczę, wzdychając, a potem dodała: — prosiłam panią Justin, aby przyniosła matce mleka, tu jest, czy mam je rozgrzać?
— Mleko i nic jak mleko, zawsze mleko. Lekarz mi
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1049
Ta strona została skorygowana.