Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1072

Ta strona została skorygowana.

— Proszę nie zapomnieć: jestem Komandor de la Miraudiere, pani Jourdan zna mój adres.
— Ach matko! — mówiła Marieta, przystępując do chorej, którą jeszcze raz serdecznie ucałowała, — jakże ci wdzięczna jestem, że tak broniłaś mojego honoru.
— Tak — odpowiedziała chora niechętnie — a przy tych pięknych cnotach, umieramy z głodu, zamiast mieć wszystkiego pod dostatkiem.
— Ależ, matko kochana...
— Już dobrze — rzekła chora niecierpliwie. — Na tym punkcie się zgadzamy. Ja moją powinność wypełniłam, a ty twoją: ja jestem uczciwą kobietą, ty znów poczciwą dziewczyną. To nam bardzo wiele dopomoże, na to możesz liczyć — dodała z ironją.
— Mój Boże! mateczko, słuchajże!
— Najlepszy będzie koniec, jeżeli nas pewnego poranku obie nieżywe zastaną — przerwała chora, wybuchając cynicznym śmiechem.
Tym śmiechem urwała nieszczęliwa kobieta rozmowę, zgorszona własną uczciwością i odwróciła się do ściany.
Tymczasem już się rozpoczynało zmierzchać. Marieta wyjęła kurczę i bułki przeznaczone dla matki i położyła je na stół, stojący przed łóżkiem chorej, potem usiadła milcząc przy małem okienku, a wziąwszy kawałki podartego listu w rękę, popadła w rozpaczliwe dumanie.
Opuszczając Marietę, mówił Komandor do siebie:
— To był pierwszy szturm; mała się namyśli, a ta stara także się zgodzi. Kiedy przed nią położyłem złoto, zaświeciły jej się oczy, jakby słońce ujrzała, ich wielka nędza będzie mi także pomocą. Mała potrzebuje tylko dwóch miesięcy dobrego życia, a będzie najpiękniejszą dziewczyną w całym Paryżu. Teraz trzeba mi pomyśleć o interesach, wymyśliłem korzystny interes dla mnie — dodał siadając do kabrjoletu, który skierował na ulicę Grenelle-Saint-Honore. Przed numerem 17 kabrjolet stanął, a Komandor, zwracając się do portjera, zapytał: