— Pewnie zaszedł do Dreux, kiedy mnie już tam nie było — odpowiedział Ludwik, zamilczając że go już dzień przedtem odebrał w Paryżu. — Lecz cóż nam na tem może zależeć — dodał Ludwik, chcąc zakończyć rozmowę. Wszak już jesteś uspokojona, kochana Marieto.
— Chwileczkę — rzekła pani Lacombe, która zdawała się namyślać nad tą sprawą — chwileczkę cierpliwości. Uspokoili i pogodziliście się, lecz ja się na to nie zgadzam.
— Jakto, pani?
— Co matka chce przez to powiedzieć?
— To chcę przez to powiedzieć, że o waszem połączeniu nic wiedzieć nie chcę...
— Pani, proszę mnie posłuchać — zawołał Ludwik.
— Tu nie ma żadnej pani! Pan jesteś synem publicznego pisarza, więc nie masz ani jednego sous, Marieta także nie, a więc podwójna bieda, która przez małżeństwo potroi się. Ja już jestem Mariecie ciężarem. A teraz chce wyjść za mąż, aby się mnie pozbyć. Prędzej czy później powiecie mi: Sami nie mamy z czego żyć, wynoś się, stara. Kiedy będę na ulicy, przyaresztują mnie i poszlą do szpitala. To jest wasz plan.
— O mój Boże! matko! jak możesz coś podobnego przypuszczać?
— Niechaj się pani uspokoi. Odkryłem dzisiaj tajemnicę, o której dotąd nie wiedziałem. Ojciec mój z powodów, które muszę szanować, ukrywał dotąd przede mną, że jest bogaty i to bardzo bogaty.
Na tę niespodziewaną wiadomość Marieta wpatrywała się w Ludwika raczej zdziwiona, niż uradowana, mówiąc do pani Lacombe:
— Kochana matka nie potrzebuje już teraz być w takiej obawie o przyszłość, co mnie ciągle martwiło.
— Ha, ha — śmiała się chora sarkastycznie — ona mu wierzy!
— Ależ, kochana matko...
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1115
Ta strona została skorygowana.