Podczas kiedy pani Lacombe oddawała się takim gorzkim zarzutom, Ludwik z Marietą zmieniali ze sobą smutne i pełne spojrzenia.
Marieta zdawała się mówić:
— Słuchaj, panie Ludwiku, to nieszczęście, które ją przez całe życie prześladowało, tak jej usposobienie rozgoryczyło.
— Biedne dziecko — zdawał się odpowiadać młodzieniec. — Co ty musiałaś cierpieć. Takie poświęcenie, takie przywiązanie i tak fałszywie ocenione.
— Nieszczęście trzeba oskarżać, nie ją, Ludwiku. Ona tak bardzo cierpiała — odpowiadało rzewne spojrzenie dziewczęcia.
— Pani — rozpoczął Ludwik dalszą rozmowę — może pani być przekonaną, że jej przyszłe życie tak ułożę, jak na to zasługujesz. Nigdy nie zapomnę, że pani Marietę do siebie przytuliła, żeś była jej drugą matką i czy pani się zgodzi przy nas mieszkać, czy też będzie sama żyć chciała, zawsze obdarzać ją będziemy równą troskliwością.
— Dziękuję panu — rzekła Marieta z wdzięcznością — dziękuję panu, że pan podziela uczucia, które mam dla mojej nieszczęśliwej matki.
To mówiąc, Marieta chciała uścisnąć chorą, ta jednakże odepchnęła ją, mówiąc z sarkastycznym śmiechem:
— Nie widzisz, że on się kosztem naszej nędzy bawi. On się z tobą ożeni! Mnie pensję roczną wyznaczy! Jeżeli rzeczywiście jest bogatym, to cię tylko chce ugłaskać, a mam ci powiedzieć, co się z tobą stanie? Pewnego dnia dowiesz się, że ożenił się z inną, dlatego też nakazuję mu, aby się więcej u nas nie pokazywał.
— Chyba, że przybędę z ojcem, który panią formalnie o rękę Mariety dla mnie prosić będzie.
— Tak, tak — odrzekła chora, odwracając się do ściany — na ten tydzień, w którym się to stanie, przypadnie cztery czwartki.
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1117
Ta strona została skorygowana.