— To już jutro stanie się — odparł Ludwik, a zwracając się do dziewczyny rzekł: — do widzenia, Marieto, jutro przybędę z ojcem.
— Mój Boże! to ja nie śnię — mówiło dziewczę, ściskając czule ręce Ludwika. — po tylu cierpieniach ma nareszcie nastąpić szczęście. Szczęście na zawsze.
— Czy wnet skończycie? — zawołała chora kłótliwie. — Głowa mi pęka od waszego szczęścia. Zostawcie mnie w spokoju, a ty, Marieto, nie ruszaj mi się z miejsca. Poznaję, iż chciałabyś tego kłamcę odprowadzić, a ja ci zakazuję.
Ludwik i Marieta zamienili z sobą ostatnie spojrzenia, a młodzieniec dodał:
— Do jutra, Marieto, moje drogie kochanie, moja żono.
— Czy on jeszcze nie poszedł? — krzyczała chora, wpadając w coraz to większą pasję.
W kilka chwil potem śpieszył Ludwik do budki pisarskiej swego ojca na placu Niewinnych. Zastał ją jednak już zamkniętą, a pytając się o pana Richarda, dowiedział się, że tenże dnia tego wcale tam nie był.
Zdziwiony tem Ludwik pobiegł na ulicę de Grenelle.
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1118
Ta strona została skorygowana.