kochany Ludwiku, choćby tylko z grzeczności, której się od każdego dobrze wychowanego młodzieńca wymaga.
„Twój ojciec, który cię kocha i tylko twego szczęścia pragnie.
Pomimo uszanowania dla woli ojca, nie pojechał tym razem Ludwik do Versailles, wiedząc, że ponowne zejście się z panną Ramon byłoby zupełnie bez celu, i że więcej, niż dawniej był zdecydowany poślubić Marietę.
Dziwne odkrycie o bogactwie ojca nie zmieniło jego skromnych i pracowitych nawyknień, pobiegł co prędzej do kancelarji, do swych powinności i aby uniewinnić swoją przed obiadową nieobecność. Kilka bardzo pilnych prac przykuło go na dłuższy czas do biurka, tak, że zupełnie zapomniał o wrażeniach dnia dzisiejszego, kiedy zaś miał wychodzić, wpadł do kancelarji jeden z kolegów wołając:
— Ach, przyjaciele, co za wypadek, jakie nieszczęście.
— Co się stało?
— Spotkałem znajomego, który właśnie powracał z dworca wersalskiego.
— Z dworca wersalskiego — zawołał Ludwik w obawie — na Boga, co się stało?
— Okropne nieszczęście!
— Wielki Boże! — zawołał Ludwik, blednąc.
— Pociąg wykoleił się, wracając do Paryża, wagony wpadły na siebie i zapaliły się od maszyny, prawie wszyscy podróżni albo się zupełnie popalili, albo się podusili.
Przejęty śmiertelną trwogą nie był Ludwik w stanie dalej słuchać opowiadania kolegi. Bez kapelusza wybiegł z kancelarji, wsiadł w pierwszy lepszy kabrjolet, mówiąc dorożkarzowi.
— Dwadzieścia franków napiwku, jeżeli mnie co koń