— To, mój przyjacielu, wydaje mi się mniej sprawiedliwem.
— Jakto, mniej sprawiediwem? Przyznasz, że bogactwa uzbierane chciwością, prędzej czy później wydawane bywają na rozkosze i zbytki. Przysłowie mówi: Chciwy ojciec, rozrzutny syn.
— Przyznaję, że rozrzutność prawie zawsze rozprasza kapitały chciwością uzbierane, lecz w tem nie widzę żadnej filantropji.
— Filantropię wszędzie napotykam. Wskutek rozrzutności i przepychu dostają pracę setki familji, które przędą jedwab i koronki, grawirują złoto i srebro, oprawiają kamienie, budują pałace, lakierują powozy, tresują konie rasowe, hodują kwiaty. A malarze, architekci, tancerki, śpiewaczki, słowem rzemiosło, sztuka, zabawa, poezja, czy nie korzystają z błogosławieństwa tego złotego deszczu, który sprawia te cuda? Złoty ten deszcz wytryskuje ze źródła, albo ze studni, którą chciwiec napełnia z takim mozołem. Bez chciwca, niema złotego deszczu, który tylko sam jest w stanie stwarzać takie cuda. Teraz osądźmy chciwca z katolickiego punktu widzenia.
— Chciwca z katolickiego punktu widzenia?
— W samej rzeczy; z tego punktu widzenia jest on jeszcze wznioślejszy.
— Sądzę, że ci trudno przyjdzie znaleźć na to dowody.
— Nic łatwiejszego. Zaparcie się samego siebie jest przecież jedną z największych cnót katolickich?
— Bezwątpienia!
— A więc zaniechanie wszelkich uciech świata, życie pełne niedostatku, życie pustelnika na tebajskiej pusytni!
— Rzeczywiście!
— Prócz tego jest wielką zasługą dla katolika, jeżeli go podczas tej pielgrzymki na tym świecie nienawidzą, naśmiewają się z niego, poniewierają, a on to wszystko znosi z pokorą.
— I to prawda.
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1134
Ta strona została skorygowana.