Po kilku chwilach milczenia stara mówiła, chcąc czytać w sercach młodych.
— Czy to prawda, że mnie chcecie wziąć do siebie? Na ten nowy dowód nieufności zamienili Ludwik z Marietą spojrzenie, wyrażające politowanie, a Marieta uchwyciwszy rękę chorej, rzekła z rozrzewnieniem:
— Tak, matko, przygarniamy cię do siebie; będziemy cię pielęgnować, jak matkę. Przekonasz się, że cię uszczęśliwimy.
— Napewno uszczęśliwimy — dodał Ludwik.
Głos i wyraz twarzy, z którym Marieta i Ludwik dawali to upewnienie, przekonałby nawet najniewierniejszego, lecz w tej biednej istocie nie tak łatwo było wzbudzić wiarę w lepszą przyszłość. Chora też odpowiedziała wzdychając i siląc się ukryć swoje powątpiewanie, z obawy, aby się Ludwik nie obraził.
— Wierzę wam, moje dzieci; wierzę także, że Ludwik posiada majątek, wierzę, że macie przyjaźń dla mnie. Wiem jednakże, że wszystko nowe jest piękne. Z początku ma się dobre chęci, lecz później wszystko się zmienia, ale zobaczymy. Może wam będę zawadzać. Młodożeńcy lubią być sami, a taka stara schorzała kobieta, jak ja, może wam tylko zawadzać. Będziecie się obawiać, abym się z wami nie kłóciła; sprzykrzę się wam. Lecz zobaczymy.
Marieta, odgadując myśli chorej, mówiła do niej z pewnym wyrzutem:
— Ach, matko, jeszcze wątpisz o naszych chęciach?
— Wybaczcie mi, drogie dzieci — odrzekła chora, łkając. — Może to dla mnie lepiej — mówiła dalej — że wątpię, bo gdybym po pięćdziesięciu latach kłopotu i niedostatku uwierzyła w stałe szczęście, mogłabym postradać zmysły. Zaprawdę, toby mnie wcale nie dziwiło, na to ja zawsze byłam przygotowana — dodała z niewypowiedzianą goryczą.
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1148
Ta strona została skorygowana.