de Beaumesnil nie była już dla niego tą idealną istotą, którą oddawna poważał z religijną czcią.
Ale pan de Maillefort ulitował się nad nieszczęśliwą matką; zrozumiał, ile ona musiała wycierpieć, ile łez wylać, dlatego odpowiedział głosem wzruszonym:
— Uspokój się, pani, dotrzymam mojej obietnicy. Sierota, którą mi pani polecasz, będzie dla mnie równie drogą, jak panna de Beaumesnil; zamiast jednej, będę miał dwie córki.
I z uprzejmością podał rękę hrabinie, jak gdyby chciał przez to uświęcić swoją obietnicę.
— Teraz mogę umierać spokojnie — zawołała hrabina.
I zanim margrabia oprzeć jej się zdołał, przycisnęła podaną sobie rękę do ust już zlodowaciałych.
Na taki dowód niewypowiedzianej wdzięczności, nie wątpił już pan de Maillefort, że hrabina miała córkę naturalną.
Czy to, że tyle wzruszeń wyczerpało siły hrabiny, czy też, że postęp choroby, która się na chwilę ukryła pod zwodniczem polepszeniem, teraz dosięgnął najwyższego stopnia, pani de Beaumesnil uczyniła gwałtowne poruszenie, i boleśnie krzyknęła.
— Wielki Boże! — zawołał margrabia przerażony nagłą zmianą rysów hrabiny — co pani jest?
— Nic to — odpowiedziała z męstwem — nic... lekka boleść... ale weź pan ten klucz... proszę pana... I hrabina podała panu de Maillefort kluczyk, który wyjęła z poduszki. — Otwórz pan to... biórko...
Margrabia wykonał polecenie.
— W środkowej szufladzie... jest... pugilares... masz go pan?
— Oto jest.
— Zatrzymaj go pan u siebie, proszę pana, znajduje
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/115
Ta strona została skorygowana.