Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1210

Ta strona została skorygowana.

pielęgnować swego męża, a w niedzielę pójdzie odebrać należne pieniądze.
— Zacny, szlachetny młodzieniec! — zawołał pan Dufour.
— W sobotę — mówiła dalej pani Bastien — o godzinie dziewiątej wieczorem robota rzeczywiście została skończoną. Fryderyk wykonał swoje zadanie z gorliwością i zadowoleniem, a nadzwyczajna na jego siły praca, była dla niego prawdziwą przyjemnością. Przez te dwa dni nie odstąpiłam go ani na chwilę. Piękne drzewo jałowcowe stało niedaleko tego miejsca, pod jego cieniem czytałam lub haftowałam, podczas, kiedy mój syn karczował, a z jaką on pracował radością, co dokazywał swoim oskardem, prawdziwie, doktorze, ziemia drżała pod jego stopami.
— Bardzo temu wierzę, bo chociaż jest szczupły, jednak na swój wiek nadzwyczajnie silny.
— Od czasu do czasu zbliżałam się do Fryderyka, ażeby czoło jego obetrzeć z potu i ukoić jego pragnienie; w godzinie południowej, nasza stara Małgorzata przynosiła nam obiad na pole, ażebyśmy mniej czasu tracili. Wyobraża pan sobie, co to za rozkosz jeść obiad w lesie, pod cieniem gęstego jałowca! Dla Fryderyka była to prawdziwa uroczystość. To co uczynił, jest wprawdzie rzeczą bardzo prostą, ale co mnie najwięcej wzruszyło i uradowało, to jego szybkie postanowienie, które wykonał ze znaną i nieugiętą wolą.
— Szczęśliwa matko, najszczęśliwsza ze wszystkich matek — zawołał doktór wzruszony, ściskając rękę Marji. — Dwakroć powinna się pani cieszyć z tego, bo to szczęście jest twojem dziełem.
— Prawda, kochany doktorze — odpowiedziała pani Bastien, spoglądając na niego prawie anielskim wzrokiem — dla kogóż ja żyję, jeżeli nie dla mego syna?
— Tak, szczególniej pani, mianowicie pani, gdyż bez swego syna byłabyś.... lecz — mówił dalej pan Dufour,