Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1217

Ta strona została skorygowana.

i szpicrutę w ręku, dozorował robotą z czysto brytańską powagą i sztywnością.
Kiedy niekiedy odzywało się w przyległych budowlach okropne wycie i szczekanie licznej psiarni. Dalej, przechodząc około pewnego rodzaju galerji podziemnej, prowadzącej do kuchni, ujrzeli nasi zwiedzający ośmiu do dziesięciu kucharzy i kuchcików, zajętych wypróżnianiem dwóch ciężko wyładowanych wozów, napełnionych takiem mnóstwem miedzianych sprzętów kuchennych, że możnaby myśleć, iż przeznaczone były dla kilkuset największych żarłoków.
Wtem otworzyła się szeroka brama, i doktór zawołał:
— Jak widzę jeszcze więcej koni przybywa! Doprawdy, to już chyba cały pułk idzie... możnaby myśleć, że wracają czasy nieboszczyka, marszałka de Pont-Brillant. Patrzcie państwo.
Rzeczywiście w tej chwili przechodziło pod bramą dwadzieścia pięć koni rozmaitej wielkości i wieku, okrytych całkiem czaprakami w barwie i herbach margrabiego, na niektórych siedzieli masztalerze, inne zaś prowadzone były na uzdeczkach. Kurzem pokryte czapraki i przybory wskazywały, że cały ten pociąg daleką odbył drogę; zaprzężony powóz, również okryty pyłem, postępował za niemi. Młody człowiek, bardzo eleganckiej powierzchowności, wysiadł z tego powozu, i jednemu z masztalerzy, który zbliżył się do niego, z kapeluszem w ręku, wydawał jakieś rozkazy w języku angielskim.
— Mój przyjacielu — rzekł doktór do przechodzącego w tej chwili, lokaja — czy i te konie także należą do pana margrabiego?
— Tak jest, są to konie wyścigowe, klacze i źrebięta, gdyż pan margrabia postanowił tutaj umieścić swoje stado.
— A ten jegomość co dopiero wysiadł z karety?
— To jest pan John Newman, nadkoniuszy pana margrabiego.