Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1218

Ta strona została skorygowana.

Poczem lokaj poszedł dalej.
Pani Bastien, jej syn i doktór, którzy nie mieli wyobrażenia o tak wielkim dworze, z największem zdziwieniem obserwowali tę niesłychaną liczbę wszelkiego rodzaju służących.
— I cóż pani Bastien! — rzekł pan Dufour z uśmiechem — gdyby kto powiedział temu młodemu margrabiemu, że pani, równie jak ja i wielu innych, nie mamy żadnej innej służby, prócz jednej lub dwóch starych kobiet, i że pomimo tego jesteśmy jeszcze dosyć dobrze usłużeni... zdaje mi się, że onby nam się w oczy roześmiał.
— Mój Boże! cóż to za zbytek! — dodała Marja — jestem nim zupełnie odurzona... Ten zamek, to jakiś świat odrębny... ileż tu koni... Zdaje mi się, Fryderyku, że tutaj znalazłoby się niemało wzorów dla ciebie, który tak lubisz rysować konie, żeś nawet odrysował naszego biednego i starego konia folwarcznego.
— Jak ciebie kocham, matko — odpowiedział Fryderyk — nie myślałem wcale, ażeby ktokolwiek, wyjąwszy może samego króla, był tak bogaty i mógł utrzymywać tak wielką liczbę służących i koni. Mój Boże, ileż to rzeczy, ileż zwierząt, ilu ludzi do usługi albo do rozrywki jednej tylko osoby!
Te ostatnie słowa wymówił Fryderyk tonem pewnej ironji, której wszakże pani Bastien, nie zauważyła, zajęta nadzwyczajnem podziwianiem tego zupełnie nowego dla niej widoku, który ją zachwycał; nie dostrzegła ona również, że jakieś bolesne wrażenie malowało się w rysach jej syna.
Rzeczywiście, nie będąc zbyt ścisłym spostrzegaczem, Fryderyk zdziwiony był przecież, że doktór i jego matka wpośród krzykliwej i zatrudnionej służby zamkowej nie odbierali zwykłych oznak poszanowania i grzeczności, jakich gdzieindziej powszechnie doznawali. Jedni przechodząc potrącali zwiedzających łokciem, drudzy zastępowali im drogę po grubiańsku; inni nareszcie, uderzeni