pani Bastien krzaki ze strzępiatemi i zielonemi jak szmaragdy listkami — patrz, to jest drzewo kawowe... a tamta piękna roślina z grubemi liściami, wijąca się wkoło tego filaru, to wanilja.
— Fryderyku, przypatrz się tym ogromnym liściom bananowym, teraz pojmuję zupełnie, że w Indjach pięć lub sześć takich liści dostateczne są do nakrycia jednej chaty.
— Matko, pójdź zobaczyć te piękne anemony, o których wspomina kapitan Cook. Poznałem je zaraz z ich kwiatku; możnaby je wziąć za małe koszyczki porcelanowe wyrzynane w przeźrocze... a myśmy obwiniali biednego kapitana, że wynalazł kwiaty, które wcale nie mogły istnieć!
— Ah! łaskawy panie — odezwała się Marja do inspektora — zdaje mi się że pan margrabia, przybywszy do tego czarodziejskiego ogrodu, po całych dniach musi w nim przesiadywać, bo jakby mógł wyjść z niego?
— Pan margrabia jest zupełnie jak nieboszczyk jego ojciec — odpowiedział ogrodnik z westchnieniem — nie lubi on takich rzeczy, przekłada bowiem nad nie psiarnię i stajnie.
Zdziwieni, pani Bastien i jej syn spojrzeli tylko na siebie.
— W takim razie — dodała młoda kobieta otwarcie — pocóż on utrzymuje tak wspaniałe cieplarnie?
— Bo niema żadnego prawdziwego zamku bez cieplarni — odpowiedział pan inspektor ogrodów z dumą — jest to zbytek, który prawdziwie znakomity pan sobie samemu winien.
— Co to ludzie czynią dla opinji świata — rzekła Marja po cichu i z szyderskim uśmiechem do swego syna. — Widzisz, Fryderyku, to godność osobista zniewala do posiadania takich przepychów. — Poczem dodała jeszcze ciszej. — Pomyśl moje dziecię, w zimie, kiedy dnie są
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1221
Ta strona została skorygowana.