Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1234

Ta strona została skorygowana.

przepyszny buduar, który w zamku widziałem, być raczej przeznaczonym dla powabnej młodej kobiety, jaką jest moja matka, aniżeli dla tej osiemdziesięcio-letniej margrabiny, która w swojej śmiesznej kokieterji znajduje jeszcze upodobanie przyglądać się swojej wyżółkłej i pomarszczonej twarzy w tem kosztownem zwierciadle, otoczonem złotemi ramami, koronką i jedwabiem?
Zatopiony w swoich myślach i zdjęty jakimś nieokreślonym smutkiem, Fryderyk udał się następnie do ogrodu.
Ranek był prześliczny, pod błogiemi promieniami czerwcowego słońca, jaśniały obfite krople rosy, wiszące na listkach różnobarwnych kwiatów, jak kryształowe perły. Dawniej, ileż to razy młodzieniec zachwycał się w towarzystwie swej matki przepychem i wonią róży, podziwiając z nieopisaną rozkoszą we wszystkich szczegółach nieocenione skarby jej barwy, piękności i zapachu; srebrzyste tło astrów, mieniący się aksamitny puszek bratków, lekkie podobne do gron kwiaty różowej akacji lub hebanu, słowem wszystko, aż do stepowego wrzosu i mchu leśnego, wszystko wzbudzało dawniej podziw i uwielbienie Fryderyka; tego zaś poranku zwracał na te pospolite, ale miłe dla oka kwiaty i rośliny tylko roztargnioną, prawie pogardliwą uwagę.
Myślał bowiem o tych rzadkich i wspaniałych podzwrotnikowych roślinach, któremi były napełnione cieplarnie zamku.
Nawet ten las odwieczny, który tak miłego użyczał cienia, i który świergotaniem i śpiewem ptaków zdawał się odpowiadać szmerowi małej kaskady i strumyka, nawet ten las został wzgardzony. Cóż znaczyło te kilkadziesiąt stuletnich dębów i ten srebrny strumyczek w porównaniu z obszernym parkiem w Pont-Brillant? Coraz smutniejszy i coraz więcej zamyślony, Fryderyk stanął nareszcie na brzegu lasku.
Z uciśnionem sercem obejrzał się machinalnie doko-