— Proszę pani, wejdźmy do pokoju, a odpowiem pani na wszystko — rzekł margrabia głosem prawie nakazującym, który obudził pewne poszanowanie w pani Barbancon; zresztą była ona już nadzwyczajnie ciekawą, skoro tylko usłyszała nazwisko pani de Beaumesnil.
Nareszcie gospodyni wprowadziła garbatego do skromnego mieszkania komendanta Bernarda.
— Mój panie — rzekła gospodyni — więc pan mówił, że pani hrabina de Beaumesnil umarła?
— Już od kilku dni, moja pani, i to właśnie nazajutrz po rozmowie z panią.
— Jakto! panie, wiesz pan o tem?
— Wiem, że pani de Beaumesnil długo z panią rozmawiała, a przychodzę tu dla spełnienia jednego z jej ostatnich życzeń, przynosząc pani w jej imieniu te dwadzieścia pięć napoleonów. I garbaty podał pani Barbancon małą sakiewkę z zielonego jedwabiu, przez której oczka błyszczało złoto.
Te słowa: dwadzieścia pięć napoleonów zabrzmiały bardzo niemile w uszach gospodyni; gdyby margrabia był powiedział: dwadzieścia pięć luidorów, byłoby to uczyniło zupełnie inne wrażenie na zawziętym wrogu wilka korsykańskiego.
Zamiast przyjęcia złota, które jej garbaty ofiarował, celem zyskania sobie jej ufności, pani Barbancon, w której dawne przesądy na nowo się ocknęły, odpychając z pewną pogardą podaną sobie sakiewkę, odpowiedziała:
— Ja tak nie przyjmuję napoleonów (i z goryczą wymówiła ów nienawistny wyraz). Nie, ja nie przyjmuję żadnych napoleonów, tak od pierwszego lepszego... nie wiedząc... Czy pan to rozumie, mój panie?
— Nie wiedząc... czego nie wiedząc, kochana pani?
— Nie wiedząc, kto są ci ludzie, co mówią: napoleony, jakgdyby lękali się skaleczyć sobie usta wymówieniem wyrazu: luidory. Ale przysłowie mówi — dodała głosem szyderczym: — Powiedz mi z kim przystajesz, a ja i
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/124
Ta strona została skorygowana.