— Fryderyku! — wołała za nim Marja z wyrzutem i zdziwieniem, w chwili kiedy salon opuszczał, poczem zwracając do David’a swe piękne łzami zroszone oblicze, rzekła do niego z nieporównanym wdziękiem i tkliwością:
— Ah! panie, jeszcze raz proszę pana o przebaczenie... te życzliwe słowa, które pan przed chwilą wymówił, czynią mi nadzieję, że pan pojmuje mój żal, i że będziesz pobłażliwym dla tego nieszczęśliwego chłopca.
— On jest cierpiący... — trzeba go tylko żałować i starać się uspokoić — odpowiedział David wzruszonym głosem — właśnie przed chwilą uderzyła mnie bladość jego twarzy i jej bolesny wyraz... Ale on wyszedł z salonu, sądzę, że nie należałoby go zostawiać samego.
— Pójdź pani, pójdź prędzej — rzekł doktór Dufour podając rękę pani Bastien.
Zdziwiona tą życzliwością obcego i miotana niepokojem, wyszła śpiesznie z doktorem, ażeby poszukać Fryderyka.
David, pozostawszy sam jeden w salonie, zbliżył się do okna.
W chwili, kiedy się z niego wychylił, ujrzał panią Bastien, jak z oczyma zakrytemi chustką, przy pomocy doktora, wsiadała do swego skromnego kabrioletu, do którego już także wsiadł poprzednio i Fryderyk pośród śmiechu i szyderstw dosyć znacznej liczby ciekawych próżniaków, którzy po oddaleniu się orszaku myśliwych, pozostali jeszcze na grobli, będąc niedawno świadkami śmiesznego wypadku, jaki spotkał starego siwka.
— Ta stara szkapa długo pamiętać będzie lekcję, jaką jej dał młody margrabia — powiedział jeden z obecnych.
— Jak to zabawnie wyglądał ten stary włochaty siwek z ową staroświecką landarą za sobą, kiedy się dostał pomiędzy wspaniałe ekwipaże pana margrabiego! — dodał drugi.
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1266
Ta strona została skorygowana.