— Zerbinetto — zawołała stara margrabina, przerywając swej pokojówce — patrz, oto jest skała Grand-Sire, a w tej jaskini biedny prezes naśladował głos sępa.
— Na miłość boską, nie wchodź pani, nie wchodź, toć to wygląda jak otchłań jaka, mogą się tam znajdować dzikie zwierzęta.
— Jednakże chętniebym tam weszła, ażeby wypocząć.
— Zapewne pani margrabina tylko żartuje, przecież tam musi być wilgotno jak w piwnicy jakiej.
— Masz słuszność, moja córko, a więc, postaw mi krzesło tu pod dębem, wygodnie na słońcu, tak, dobrze, doskonale. A ty, Zerbinetto, gdzie ty usiądziesz?
— Tam, na skale, pani margrabino, wprawdzie to trochę za bilsko jaskini, ale mniejsza o to.
— Ale słuchajno, coś ty mówiła o wicehrabinie?
— Oto zdaje mi się, pani, że onaby chętnie chciała zostać piękną matką chrzestną Cherubina[1].
— Rudolfa?
— Dalipan, pani margrabino, wszakże to ona ciągle woła: panie Rudolfie, mój kapelusz, panie Rudolfie, mój wachlarz. Wczoraj jeszcze, kiedy chciano pana Rudolfa nastraszyć, pani wicehrabina podjęła się tego, a ja widziałam bardzo dobrze...
— Widziałaś... widziałaś... nic nie widziałaś, moja córko. Wicehrabina zajmuje się tem najniewinniejszem w świecie dziecięciem, nie chce nic innego, jak tylko oszukać swego głupiego męża, ażeby się nie obawiał, albo nie gniewał, skoro pan de Monbreuil, kochanek wicehrabiny, tutaj przybędzie, gdyż zaprosiłam go do zamku; niema większej wesołości, jak kiedy się zbierze kilka pięknie dobranych parek, dlatego też zaprosiłam ich tyle, ile się tylko znajduje w naszej okolicy; ci kochankowie to takie wesołe, to ciągle śpiewa, to ciągle żywe, rozkoszne jak wróble w maju. Ich widokiem, cieszy się moje serce, od-
- ↑ Jest to alluzja do pewnego romansu.