Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1318

Ta strona została skorygowana.

czy to nie braciszek jaki? Możnaby tego niepotrzebnego stróża, ażeby nam nie zawadzał — (i margrabina zażyła tabaki) — umieścić w kancelarji intendenta z płacą tysiąca dwustu, albo półtora tysiąca franków.
— Ale tym razem, pani margrabino. — zawołała Zerbinetta, zrywając się przestraszona i spoglądając ku jaskini — tym razem wyraźnie się coś poruszyło. Czy pani nic nie słyszała?
— Tak, słyszałam coś — odpowiedziała nieulękniona margrabina — no, więc cóż?
— Ah! pani, oddalmy się, oddalmy prędko.
— Dajże mi pokój.
— Ależ, mój Boże, pani margrabino, ten szelest?
— Wiesz — odpowiedziała margrabina ze śmiechem — będzie to zapewne duch mojego biednego prezesa, który tu przybył, ażeby znowu zacząć liczyć 1, 2, 3, 4, i tak dalej. Pójdź, siadaj tu, i nie przerywaj mi więcej, gdyż inaczej...
— Ah! mój Boże, pani zawsze jeszcze jest odważna, jak jaki dragon.
— Do licha! alboż to potrzeba wielkiej odwagi, może to jaki ptak nocny, może to sęp tłucze się po tej jaskini.
— I to nie jest bezpieczne!
— Słuchajże i odpowiadaj mi. Któż to jest ten wysoki, blady chłopak, którego Rudolf spotkał z tą małą Bastien? czy to jej brat? co?
— Nie, pani margrabino, to jej syn.
— Doprawdy, jej syn, ależ w takim razie...
— Poszła za mąż bardzo młodo, i tak mało się zmieniła, że zdaje się nie mieć więcej, niż lat dwadzieścia.
— Tak, więc Rudolf dał się oszukać, gdyż mówił do mnie: Babuniu, wystaw sobie śliczne wielkie niebieskie oczy, kibić, którą dziesięciu palcami objąć można, twarz zachwycająca, i najwięcej dwadzieścia dwa lata. Lecz, dodało to ukochane dziecię, ci mieszczanie tak mało są przyzwyczajeni do towarzystwa osób wyższej sfery, że