dził zapewne mojem wyznaniem, jeżeli nie wyjechał z domu jeszcze przed odebraniem mego listu... Szczęściem noc już nadchodzi... margrabia powraca sam... a ja znam dobrze drogę, idącą wąwozem Starego Wrębu...
I wziąwszy fuzję, Fryderyk z pośpiechem udał się w przeciwną stronę lasu.
Wąwóz w Starym Wrębie, którym Rudolf de Pont-Brillant musiał powracać z zamku Montel, przecięty był głęboką jakby umyślnie wyżłobioną drogą, z bardzo wysokiemi po obu stronach brzegami, zarosłemi ogromnemi szkockiemi jodłami, których wierzchołki tworzyły nad wąwozem tak gęste sklepienie, że droga ta nawet wśród dnia była bardzo ciemna.
Tego wieczoru właśnie, po zachodzie słońca, w wąwozie większa niż kiedykolwiek panowała ciemność. Było już około godziny szóstej.
Rudolf de Pont-Brillant, sam jeden (wyprawił bowiem swego grooma do zamku, dla zawiadomienia margrabiny o zmianie swych zamiarów), wjechał do wąwozu, którego ciemność była dla niego tem nieprzyjemniejszą, że dopiero co zjechał z drogi, którą jeszcze lekko oświecały ostatnie promienie.
Gdy ujechawszy około dwudziestu kroków, oswoiwszy się już nieco z ciemnością, dojrzał przed sobą postać jakiegoś człowieka, który nieruchomo stał pośrodku drogi.
— Hola! hej — zawołał — na bok... proszę ustąpić z drogi.
— Słówko tylko! Panie margrabio de Pont-Brillant — odezwał się głos jakiś.
— Czego chcesz? — odpowiedział Rudolf, wstrzymując konia i pochylając się na siodle, ażeby rozpoznać rysy zaczepnika, ale nie mogąc tego dokazać, dodał:
— Kto jesteś? Czego chcesz?
— Panie Rudolfie de Pont-Brillant — odpowiedział tenże sam głos. — Czy odebrałeś dzisiaj rano list, w któ-
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1323
Ta strona została skorygowana.