Udała się z największym pośpiechem do mieszkania starego Andrzeja, u którego widziano Fryderyka, ale ogrodnik niedawno wyszedł z domu.
Nie domyślając się drogi, którą Fryderyk mógł się był udać, lub którą mógł wracać do domu, Marja udała się do dębowego lasku, na mały wzgórek, w nadziei, że może zdaleka ujrzy swego syna, wracającego równiną, za którą poczynały się lasy Pont-Brillant.
Godziny upływały jedna za drugą, a Fryderyk nie wracał.
Mówiliśmy już wyżej, że działo się to w pierwszych dniach listopada.
Już i słońce ukryć się miało za gęstą masą mglistych obłoków, które dzieliły długie czerwonawe pasy od ciemnego widnokręgu utworzonego z lasu osłoniętego powłoką zbliżającej się nocy, a Fryderyk jeszcze nie wracał.
Pani Bastien, której trwoga wzrastała w miarę zapadającego zmroku, daremnie badała wzrokiem wszystkie drogi wijące się wśród otwartego pola.
Nareszcie Małgorzata przybiegła spiesznie do lasku i rzekła do swej pani, spostrzegłszy ją zdaleka:
— Pani... pani... oto jest ojciec Andrzej, z którym pan Fryderyk dzisiaj rano rozmawiał.
— Gdzie jest Andrzej?
— Widziałam go zdaleka na drodze... gdzie i ja także poszłam wyglądać.
Nie czekając więcej, pani Bastien pobiegła na drogę, którą zbliżał się stary ogrodnik, zgięty pod ciężarem ogromnej wiązki dzikich róż, które świeżo zerwał.
Pani Bastien zbliżywszy się do starca, zawołała:
— Andrzeju... czyście widzieli dzisiaj rano mego syna?... cóż on wam mówił? Gdzie on jest?
Zrzuciwszy najprzód swój ciężar, który z trudnością zdawał się dźwigać, i odetchnąwszy głośno, Andrzej odpowiedział na te skwapliwe pytania swej pani:
— Tak jest... pani... dzisiaj rano, jeszcze przed wscho-
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1332
Ta strona została skorygowana.