go on chce? niepodobna, ażeby już miał odebrać mój list.
W tejże samej prawie chwili doktór wszedł do pani Bastien, poprzedzany przez Małgorzatę, która zaraz usunęła się.
Pierwsze słowa pana Dufour na widok Marji, były:
— Ah! mój Boże! cóż pani jest?
— Mnie?... doktorze... nic...
— Nic! — zawołał doktór, wpatrując się w Marię z bolesnem zdziwieniem, gdyż od dnia wczorajszego, skutkiem gwałtownych wzruszeń doznanych ostatniego wieczoru, rysy młodej niewiasty uległy wielkiej uderzającej zmianie. — Nic? — powtórzył doktór — nic pani nie jest?...
Pani Bastien, pojmując z dźwięku głosu i z wyrazu twarzy myśl pana Dufour, odpowiedziała z rozdzierającą serce prostotą:
— Ah!... tak jest... wiem...
I przyłożywszy palec do ust, dodała półgłosem, wskazując oczyma na drzwi pokoju Fryderyka:
— Mówmy jak tylko można najciszej, kochany doktorze, mój syn tam jest, on śpi, dzisiaj wieczorem zachorował okropnie, właśnie niedawno pisałam do pana, z prośbą, ażeby nas pan jutro odwiedził, niebo mi pana zesłało.
Uspokojony nieco doktór powiedział do niej stłumionym głosem:
— Ponieważ tedy przybywam w samą porę, nie będę więc potrzebował usprawiedliwiać się z moich odwiedzin o tak później godzinie.
— To jest rzeczą najmniejszą, ale o cóż idzie?
— Pragnę rozmówić się z panią, w sprawie nader ważnej, niecierpiącej najmniejszej zwłoki. Właśnie dlatego to przybyłem wśród nocy, nie lękając się nawet zatrwożyć pani tak niespodziewaną wizytą.
— Mój Boże, cóż się stało?
— Syn pani śpi, wszakże tak?
— Zdaje mi się.
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1354
Ta strona została skorygowana.