ła... tak jej się życie przykrzy... bo jest jakby odurzona... biedaczka... już nie wie, co robi... je wszystko, co jej wpadnie w ręce... i to pana nawet do łez nie pobudza... mój panie?
Weteran wysłuchał z największą uwagą objaśnienia pani Barbancon, i wyznać musimy, że to tłumaczenie nie zdawało mu się zupełnie niedorzecznem, kiwnął tylko głową i powiedział:
— Dobrze, rozumiem już teraz, ale powiedziawszy prawdę, to wszystkie romanse są strasznie naciągane.
— Biedny Jakób! on naciągany! O! jakże można powiedzieć coś podobnego! — zawołała pani Barbancon z największą niechęcią z powodu tak śmiałego wyroku swego pana.
— Każdy ma swój gust — odpowiedział weteran — ja przekładam nasze dawne piosnki okrętowe, wszakże one także są zrozumiałe, a nie tak wymuszone.
I stary marynarz zaczął równie silnym jak fałszywym głosem śpiewać:
Pour aller à l’Orient pêcher des sardines...
Pour aller à l’Orient pêcher des harengs...
— Mój panie! — zawołała pani Barbancon, przerywając swemu panu z pewnem zawstydzeniem i gniewem, gdyż znany jej był koniec tej śpiewki — pan zapominasz, że stoi przed panem kobieta.
— Jakto! gdzie? — zapytał weteran ciekawie, wyciągając szyję dla wyjrzenia z altanki.
— Zdaje mi się — odpowiedziała gospodyni z godnością — że pan nie potrzebujesz tak daleko wyglądać, wszakże stoi tu przed panem.
— Patrzaj... wszakże to prawda, oh! moja pani Barbancon, ja zawsze zapominam, że to i pani należysz do płci pięknej, ale to nic nie szkodzi, ja zawsze wolę mój śpiew jak pani. Ten śpiew był zawsze w ustach wszystkich