Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1457

Ta strona została skorygowana.

— Widzę, moje dziecię.
— Wszakże trudno znaleźć coś bezużyteczniejszego, coś straszniejszego, niż te ciernie, uzbrojone temi ostremi kolcami, nieprawdaż, moja matko?
— Bezwątpienia.
— Ale niech tylko nasz stary poczciwy Andrzej, inspektor naszych ogrodów — dodał z uśmiechem — przyłoży do kory tego krzaka małą gałązkę pięknej gruszy, ten bezużyteczny cierń zamieni się wkrótce w drzewo, pokryte kwiatami, a potem soczystym owocem. A jednak, matko, będą to zawsze też same korzenie, wciągające też same soki, z tejże samej ziemi. Tylko te soki, ta siła, będą upożytecznione. Czy mnie rozumiesz?
— Doskonale, moje dziecię. Idzie tu, jak mówisz, o dobre użycie siły, zamiast pozostawienia jej bezpłodną lub szkodliwą.
— Tak jest, pani — wtrącił David — dodam, że toż samo można powiedzieć o namiętnościach, uważanych za najniebezpieczniejsze i najżywsze, dlatego, że są najgłębiej zaszczepione w sercu człowieka. Bóg umieścił je w sercu... nie wyrywajmyż ich z niego; szczepmy tylko te dzikie wyrostki, jak powiedział Fryderyk, i wydobywajmy kwiat i owoc z tego pełnego siły soku, jaki Bóg w nich umieścił.
— Przypomina mi to, panie David — rzekła młoda kobieta, uderzona tem rozumowaniem — że co do uczucia nienawiści, zwracał pan słusznie uwagę moją, iż są nienawiści szlachetne, wspaniałe, a nawet heroiczne.
— Otóż, matko — zawołał Fryderyk śmiało — zazdrość może, równie jak nienawiść, zostać płodną, heroiczną, wzniosłą...
— Zazdrość!... — powtórzyła pani Bastien.
— Tak, zazdrość, gdyż choroba, która mnie trawiła, zabijała, była to zazdrość...
— Ty... zazdrosny... ty?
— Od czasu wycieczki naszej do zamku Pont-Brillant.. widok tego przepychu...