Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1513

Ta strona została skorygowana.

przyjęciem, jakie spotkało jego przyjaciela, Fryderyk także za nim wyszedł.
— Teraz, mościa pani — mówił dalej Jakób Bastien — teraz niema tu już tego bakałarza... czy ja nareszcie otrzymam jaką odpowiedź?
— Skoro tylko będziemy zupełnie sami.
— Jeżeli ja tu jestem zbyteczny — rzekł Bridou udając się ku drzwiom — to wynoszę się zaraz.
— Co znowu! Bridou, czy sobie drwisz ze mnie? zostań zaraz! — krzyknął Jakób.
Następnie odezwał się do Marji:
— Mój kum zna moje interesy, jak ja sam, możemy więc teraz mówić o interesach, gdyż tysiąc sztuk drzewa to jest interes, i interes znakomity; Bridou zostań z nami.
— Mniejsza o to... oświadczam więc w przytomności pana Bridou, że uważałam za święty obowiązek kazać ściąć te jodły i oddać je nieszczęśliwym mieszkańcom Doliny, ażeby ich wesprzeć przy odbudowaniu ich mieszkań, zburzonych przez wylew.
W oczach Jakóba BaJstien było to rzeczą tak nadzwyczajną, że nie mógł tego pojąć; dlatego też jakby zgłupiały, rzekł do kuma:
— Czy ty to rozumiesz, Bridou?
— Ma się rozumieć, ma się rozumieć — odpowiedział Bridou z wyrazem dwuznacznej dobroduszności — twoja żona zrobiła poszkodowanym od wylewu podarunek z twoich jodeł. Nieprawdaż, pani? wszakże tak?
— Tak jest, panie.
Niemy z podziwu i gniewu, Bastien mierząc swą żonę wzrokiem, w pierwszej chwili zdołał tylko wyjąkać:
— Ty... poważyłaś się... co!... ty...
Poczem tupnął nogą o ziemię, i postąpił ku żonie, ścisnąwszy swoje grube pięści z wyrazem gwałtownego gniewu, ale Bridou zastąpił mu drogę, mówiąc do niego:
— No i cóż Jakóbie! do licha, przecież od tego nie umrzesz, mój chłopcze, wielkie rzeczy! podarunek wy-