odpowiedział Bastien, zacinając konia, który galopem ruszył z miejsca.
— Wolno, Jakóbie — zawołał Bridou, który zaczynał się niepokoić ¡trochę stanem swego przyjaciela — patrzaj, jak droga jest nierówna, pamiętaj, żebyś nas nie wywrócił.. Ej, do licha! Jakóbie, uważajże... Cóż u djabła! czy ty nie widzisz drogi!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pozostawimy pana Bridou jego coraz większej trwodze, sami zaś wrócimy na folwark.
Jakeśmy już powiedzieli, Marja, usiłując bezskutecznie przez furtkę dostać się do stajni, wróciła pod wystawę i tam przytuliwszy się usiadła w kąciku.
Przez pierwsze pół godziny zimno okropnie jej dokuczało, cierpiała niezmiernie.
Później atoli nastąpił pewien rodzaj bezwładności, która z początku była także bolesną, wkrótce atoli zmieniła się w stan zupełnej prawie nieczułości, w stan zgubnego, lecz nieuniknionego odrętwienia, które przy podobnych okolicznościach częstokroć stanowi przejście do śmierci.
Zawsze pełna odwagi, Marja długo jeszcze zachowała całą przytomność umysłu, i starała się wybić sobie z myśli niebezpieczeństwo, jakie jej groziło, pamiętając, że około trzeciej godziny zrana nastąpi jakiś ruch w domu z powodu wyjazdu jej męża, który, jak się o tem dowiedziała od Małgorzaty, ze wschodem księżyca miał wyruszyć w drogę.
Czyliby rzeczywiście wyjechał czy nie, pani Bastion myślała jednak, że będzie mogła skorzystać z krzątania się Małgorzaty, i że, zapukawszy albo do drzwi głównych, albo też do okiennicy jadalnego pokoju, będzie mogła powrócić do siebie.
Lecz przerażające zimno, którego szybkiego i zgubne-