koju... gdzie zapewne bardzo długo leżała na podłodze, bo, kiedym weszła do pokoju... i kiedym jej pomagała położyć się do łóżka, była zupełnie odrętwiała.
— Podczas takiej nocy... to okropne... — zawołał David, blednąc z przerażenia — a teraz... jakże się ma?
— Mój Boże! zupełnie straciła przytomność. Biedny pan Fryderyk klęczy nad jej łóżkiem... płacze... woła ją po imieniu, ale ona go nie słyszy. Powiedział mi, ażebym jak najprędzej poszła po pana, gdyż nie wiemy, co mamy robić... tracimy zupełnie głowę.
— Trzeba powiedzieć Andrzejowi, ażeby natychmiast zaprzągł i pojechał do Pont-Brillant po doktora Dufour... Śpieszcie się... śpieszcie, Małgorzato!
— Ah! panie, to być nie może.
— Dlaczego?
— Pan Bastien odjechał o trzeciej godzinie dodnia, a Andrzej jest tak stary, że potrzebowałby Bóg wie ile czasu na tę drogę do miasta.
— A więc ja jadę — rzekł David ze spokojem, nie zgadzającym się bynajmniej z wewnętrznem jego wzruszeniem, które wszelkiemi siłami starał się ukryć.
— Pan, miałby pójść do miasta, pieszo, tak daleko i na taki mróz?
— Za godzinę — odpowiedział David, ubierając się stosownie do takiej podróży — za godzinę doktór Dufour będzie w folwarku... powiedz o tem panu Fryderykowi, ażeby go uspokoić. Zanim wrócę, byłoby dobrze dać pani Bastien parę filiżanek ciepłej herbaty. Starajcie się także rozgrzać dobrze jej ciało, nakrywając ją starannie; możeby jej łóżko przysunąć przed komin, gdzie powinniście rozpalić duży ogień. Tylko odwagi, Małgorzato — dodał David, biorąc kapelusz i biegnąc prędko ze schodów — powiedzcie tylko panu Fryderykowi, że doktór będzie tu za godzinę.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |