nym jej konaniu... Cóż ja tu jestem... człowiek obcy.. Przynajmniej może coś dosłyszę... Ale nic... nic... grobowa cisza... Mój Boże!... co się tam dzieje w tym pokoju, może ona już walczy ze śmiercią... Ah!... nadchodzi ktoś... to Piotr...
I postąpiwszy kilka kroków, rzeczywiście ujrzał w półcieniu sieni doktora, wychodzącego z pokoju Marji.
— Piotrze — zawołał na niego zcicha, ażeby przyśpieszył kroku — Piotrze!
Z pośpiechem zwrócił się pan Dufour ku David’owi, gdy wtem usłyszał jakiś cichy głos, mówiący do niego:
— Panie doktorze, muszę z panem pomówić.
Na te słowa pan Dufour zatrzymał się nagle przed drzwiami jadalnego pokoju, a potem wszedł do niego.
— Czyjże to był głos? — pytał David siebie samego — czy to Małgorzaty?... Mój Boże! cóż się to dzieje? — dodał, nadstawiając ucha w stronę, gdzie poszedł doktór. — To Piotr mówi... jego wykrzykniki zdradzają jakąś niechęć... zgrozę... przychodzi już nareszcie... to on!
Rzeczywiście pan Dufour pomieszany i z twarzą zagniewaną wszedł do pracowni, załamując ręce z wyrazem bolesnego przerażenia:
— Ah! to jest okropne!... to jest haniebne.
David, zajęty jedynie Marją, pośpieszył ku swemu przyjacielowi.
— Piotrze... na miłość boską... cóż się z nią dzieje? mów tylko prawdę!... ja będę miał odwagę... ale zaklinam cię! powiedz mi prawdę... chociażby ona była najokropniejszą... gdyż widzisz, niema męczarni, któreby moim wyrównywały... od trzech godzin pytam siebie ustawicznie: czy ona żyje... czy walczy ze śmiercią... czy już umarła?
Zmienione rysy David‘a, jego oczy zroszone świeżemi
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1552
Ta strona została skorygowana.