łzami i zaczerwienione od płaczu, głos jego łamany, wszystko to zdradzało tak ciężką rozpacz, a zarazem miłość tak wielką, że doktór Dufour, pomimo, że sam był gwałtownie wzruszony, stanął jak wryty, ujrzawszy swego przyjaciela, przypatrzywszy mu się czas jakiś przed daniem odpowiedzi na jego pytania.
— Piotrze... ty nic nie mówisz... nic... — zawołał David, przejęty okropną boleścią — a więc... ona umarła!
— Nie.. Henryku... nie... nie umiera.
— Będzie więc żyła! — rzekł David z radością.
Ta nadzieja wypogodziła jego rysy; przycisnął doktora do swoich piersi i, nie mogąc przytłumić swoich łez, powiedział do niego zcicha:
— Piotrze, będę ci winien więcej, aniżeli moje życie.
— Henryku — rzekł doktór z ciężkiem westchnieniem — ja nie mówiłem, że ona będzie żyć.
— Obawiasz się więc?
— Bardzo.
— O! mój Boże! ale przynajmniej masz nadzieję.
— Sam jeszcze nie wiem...
— Jak się ma teraz?
— Jest spokojniejsza, zasnęła nieco...
— O! ona będzie żyła, ona musi żyć. Piotrze, ona musi żyć i będzie żyła, nieprawdaż? ona będzie żyła?
— Henryku, ty ją kochasz.
Otrzeźwiony temi słowy, David wzdrygnął się i, utkwiwszy wzrok swój w oczach Piotra, stał niemy i przerażony.
Doktór powtórzył uroczystym i smutnym głosem:
— Henryku, ty ją kochasz, nie podszedłem ja twojej tajemnicy; sam ją wyjawiłeś.
— Ja!!
— Twoją boleścią.
— A więc prawda, kocham ją.
— Henryku! — zawołał doktór wzruszony i ze łzami
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1553
Ta strona została skorygowana.