samym... zatem pana David‘a i mego syna poproszę do siebie... gdyż, zdaje mi się, że następnie będziemy się musieli wszyscy naradzić.
— Mów pani.
— Wiadomo panu... że wczoraj wieczorem... przyjechał mój mąż.
— Wiem o tem — rzekł doktór, nie mogąc ukryć wstrętu, jakiego doświadczył na wspomnienie tego człowieka.
— Miałam z nim długą... i przykrą rozmowę — mówiła z wysiłkiem chora — mój mąż...
— Pani mąż — przerwał doktór, nie mogąc już powściągnąć oburzenia — pani mąż postąpił niegodnie...
Chora spojrzała ze zdumieniem:
— Skąd pan... — zaczęła mówić i zamilkła.
— Wiem wszystko.
— Nie, nie wszystko — przerwała — nie wie pan zapewne, że mąż mój żąda rozwodu, że chce mi zabrać syna i oddać go swemu przyjacielowi Bridou... — nie mogła mówić dalej, z płaczem przypadła do poduszki.
Poczciwy doktór oniemiał, usłyszawszy tę nowinę. Pocieszać. Jakaż mogła być pociecha dla tej matki, która całe życie, wszystkie myśli swoje poświęcała synowi, a którą teraz chciano pozbawić domu, syna — wszystkiego.
Głuche milczenie, przerywane tylko łkaniami młodej matki, zapanowało w pokoju.
Nagle rozległo się ostrożne pukanie. Doktór wyszedł, a po chwili wrócił zmieniony, poważny. Usiadł przy łóżku chorej i zaczął mówić cicho, jakby do siebie samego tylko.
— Niezbadane są wyroki Boże! Święta sprawiedliwość! Słuszna kara! A przecież — tak! Bóg nie mógł dozwolić, aby ten nieszczęśnik dręczył żonę, niszczył przyszłość syna... Tak, to tak! Niezbadane! I któż mógłby pomyśleć...
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1561
Ta strona została skorygowana.