Tu pani Bastien uniosła zroszoną łzami twarz z poduszek.
— Co pan mówi? Nie rozumiem...
Doktór ujął dłonie młodej matki z ojcowską serdecznością i mówił łagodnie:
— Straszna to wiadomość. Ale pani tak cierpi, myśląc o grożącej rozłące z synem, że chyba lepiej odrazu powiedzieć pani — nikt już nie będzie pani dręczył, tyranizował, obrażał świętych uczuć...
Pani Bastien patrzyła i słuchała, nie rozumiejąc.
— Już nie zabiorą pani syna — mówił dalej doktór — będzie go pani wychowywać dalej...
— Ależ — przerwała — mój mąż wróci wieczorem i...
— Mąż pani już nie wróci — rzucił z powagą doktór.
— Mąż? Nie wróci? Czemu?
— Nie żyje — odparł krótko doktór. — Bóg nie chciał, aby ten człowiek przeprowadził swe ohydne plany. Dzisiaj w nocy, gdy wyjeżdżał, był, jak pani najlepiej wie — podkreślił doktór, patrząc znacząco na nieszczęśliwą — pijany. Pojechał drogą, zadaną obecnie wodą, woda uniosła konie i bryczkę. Pan Bastien dostał się pomiędzy młyńskie koła i tak marnie życie zakończył. Ciała pana Bridou nie znaleziono — woda je uniosła.
Wdowa słuchała tego opowiadania smutnie, a gdy doktór zamilkł, szepnęła:
— Nieszczęsny! Okropna to śmierć.
Doktór spojrzał na nią z rozrzewnieniem.
— Trzeba być tak, jak pani szlachetną, aby znaleźć w sercu politowanie dla swego kata.
— Cicho — przerwała pani Bastien — on już przed Sądem Boga, nie nam, żywym sądzić o jego czynach!
Następnego dnia odbył się pogrzeb pana Bastien, którego całkowicie zniekształcone zwłoki złożono na pobliskim cmentarzu.
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1562
Ta strona została skorygowana.