Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1628

Ta strona została skorygowana.

— Cóż chcesz, mój kochany — odpowiedział Russel z uśmiechem — marynarze nie tak często bywają na lądzie, ażeby sobie mieli odmawiać swoich małych przyjemności, zwłaszcza kiedy one nie szkodzą.
— Nie inaczej, ma się rozumieć.
— A zatem, zgoda?
— Ba! — odpowiedział pocztyljon — z takim cherlakiem, jak ten, którego powiozę, który wina nie pije i tylko wodziankę zajada, niema sobie czego odmawiać. Zresztą, wszakże go to nawet nie nastraszy. Zgoda, obywatelu.
— Oto dwadzieścia franków — rzekł Russell — wsuwając pocztyljonowi sztukę złota do ręki — później otrzymasz drugie tyle.
— Dobrze. Ale śpieszcie się, bo to blisko mila drogi, mniejsza jednak o to, zostawię wam dosyć czasu. Jeżeli mój jegomość będzie uważać, że zbyt wolno jadę, powiem mu, że Sankiulota ma odciski. Śpieszcie się, obywatelu. Udajcie się uliczką na lewo, a potem zaraz znajdziecie się na właściwej drodze.
Po chwili obaj podróżni znikli.
W kwadrans potem, kiedy pocztyljon ciągle zajęty był powściągnieniem swego Karmelity i jego towarzysza, oberżysta z pod Cesarskiego Orla stanął we drzwiach i zawołał na niego:
— Dalej, mój chłopcze, na koń, na koń, twój pan chce już wsiadać do powozu.
— Djabli wezmą! — mruknął Piotr, siadając opieszale na konia — to ten pijak zsiadłego mleka dosyć wcześnie wyrusza, a moi dwaj marynarze nie będą mieli czasu przybyć na wzgórze.
To powiedziawszy, pocztyljon zajechał przed drzwi oberży; gospodarz skwapliwie spuścił stopień, zamknął drzwiczki za podróżnym, który wsiadł do powozu, poczem, zdjąwszy szlafmycę, ukłonił mu się z największem uszanowaniem, i rzekł do pocztyljona: