i wpatrując się z wzruszeniem w twarz swej córki — słucham tedy... ażeby mnie wynagrodzić...
— Poproszę cię o coś, ponieważ mi zawsze wymawiasz, że nigdy niczego nie żądam od ciebie.
— Nie możesz mi zrobić większej przyjemności, moje dziecię. Mów zatem, czegóż żądasz ode mnie?
— Twojej opieki, twojej pomocy...
— Dla kogo?
— O! dla osoby, która jest tego godna, za którą Zuzanna ma cię także prosić, ale uważaj, jak ja jestem zazdrosna, pragnę być pierwszą, ażeby ci polecić mego protegowanego...
— Protegowanego...
— Naszego protegowanego...
— Już to on może być pewien, że otrzyma ode mnie wszystko, czego tylko zapragnie... ale czegóż on żąda?
— Mój Boże! on, on niczego nie śmie żądać, on taki bojaźliwy, ale to ja z Zuzanną będziemy prosiły za niego. Położenie jego jest tak dziwne, tak bolesne.
— Biedne dziecię! dobre i tkliwe serce, jak ty jesteś wzruszoną, jak się rumienisz. Jestem przekonany, że idzie o kogoś bardzo nieszczęśliwego.
— O! tak, mój ojcze!... a potem, cóż chcesz? kiedy się widzi kogoś codziennie, i kiedy go można najlepiej ocenić... naturalnie, wtedy zajęcie nasze wzrasta...
— Ależ, moje dziecię, o kim ty chcesz mówić?
— O panu Onezymie.
— Któż jest ten pan Onezym? Poczekajno, pan Onezym? to nazwisko nie jest mi nieznane.
— To kuzyn Zuzanny.
— Tak, tak, często mi o nim mówiła; nazwisko jego utkwiło mi jakoś w pamięci, to syn siostry Zuzanny, którą utraciła przed dwoma laty.
— Tak, mój dobry ojcze, sierota. Mieszkał on w Lille, miał posadę w jakiejś administracji, ale musiał się jej wyrzec. Wtedy, nie mając innych środków utrzymania
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1675
Ta strona została skorygowana.